Luboń a emigranci
„Wieści Lubońskie”: Wszyscy żyjemy kwestią uchodźców ze Wschodu oraz Północnej Afryki. Zgodnie z zapowiedziami, do Polski trafić może kilka, a nawet kilkanaście tysięcy uchodźców. Czy Luboń jest chętny i przygotowany na przyjęcie jakiejś grupy (rodziny)?
Małgorzata Machalska: Luboń jako miasto nie jest przygotowany do przyjęcia uchodźców. Nie posiadamy środków w budżecie i wolnych lokali, które moglibyśmy dla nich przeznaczyć. Mamy za to kolejkę własnych mieszkańców, którym odmawiamy możliwości zaspokojenia ich potrzeb mieszkaniowych, oczekujących na lokal socjalny i komunalny. Poza tym jest to sprawa złożona. Opieka (świadczenia) dla uchodźców nie jest zadaniem gminy, ale powiatu, który realizuje je jako zlecone przez rząd (wojewodę). Jeżeli wojewoda wskaże daną gminę (miasto) jako miejsce zamieszkania dla osoby, która uzyska status uchodźcy, to w porozumieniu z PCPR-em (Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie), na mocy ustawy o pomocy społecznej, gmina jest zobowiązana do realizacji tego zadania i wtedy oczywiście nie będziemy się od tego uchylać. Pieniądze są w takim przypadku przekazywane przez wojewodę, który ma prawo wskazać miejsce zamieszkania uchodźcy (gminę, miasto), ale w zarządzeniu ministerstwo mówi, że nie powinien narzucać cudzoziemcowi, gdzie ma zamieszkać. Zazwyczaj takie miejsce wskazuje się w bezpośrednim sąsiedztwie ośrodka dla uchodźców, w uzgodnieniu z zainteresowanym. Natomiast, jeśli w Luboniu powstanie jakaś inicjatywa oddolna, poza strukturami Urzędu, wśród mieszkańców czy parafii, to na pewno miasto będzie współdziałało. Póki co, nie mam żadnych sygnałów w tej sprawie. Prywatnie, współpracowałam z Fundacją „Estera”, która zorganizowała przyjazd do Polski dla 60 osób z Syrii – chrześcijan z Damaszku, na miejscu – w Syrii – wybranych. Załatwiała transport i środki na ich pobyt w Polsce. Posiadała deklaracje konkretnych osób o przyjęciu i utrzymaniu tych Syryjczyków, pomocy w nauce języka i znalezieniu im pracy. Znam osoby, które tę pomoc zadeklarowały oraz takie, które zobowiązały się przeznaczać co miesiąc pewne środki na utrzymanie tych rodzin przez rok. Przez ten czas Syryjczycy muszą podjąć decyzję o pozostaniu w naszym kraju (lub wyjeździe) oraz usamodzielnić się. Takie inicjatywy osobiście uważam za cenne. W momencie jednak, kiedy Fundacja szukała pomocy, ze strony rządu nie była ona wtedy taka oczywista, chociaż chodziło o wyselekcjonowanych chrześcijan, którzy łatwiej się asymilują w naszym kraju. Z bólem serca, my jako gmina, odmawiamy przyjęcia repatriantów ze Wschodu, informując, że nie mamy żadnego wolnego lokalu, by ich ugościć. Takie wnioski o deklarację przyjęcia do Lubonia przychodzą. Polakom, którzy chcą do nas wrócić powinniśmy oferować pomoc w pierwszej kolejności.
Dominacja prawników
„WL”: Nowy zastępca burmistrza, podobnie jak Pani, jest prawnikiem. Wliczając Sekretarza Miasta i 3 radców prawnych pracujących dla Urzędu, to chyba najliczniejsza grupa zawodowa wśród urzędników. W kampanii wyborczej dużą wagę przypisywała Pani wykształceniu. Czy Luboń nie potrzebuje bardziej kogoś ze zmysłem technicznym: inżynierów, projektantów, budowlańców, specjalistów od inwestycji, zamiast kolejnego prawnika?
M.M.: Też się nad tym zastanawiałam i kiedy zaczęłam poszukiwania osoby, która miałaby pełnić funkcję mojego zastępcy ds. inwestycji, to w pierwszej kolejności myślałam o inżynierze. Przyznaję, że prowadziłam rozmowy w tym kierunku, ale stwierdziłam, że funkcja zastępcy burmistrza to coś więcej niż tylko znajomość zagadnień inwestycyjnych. To przede wszystkim umiejętność zarządzania pracą i procesami inwestycyjnymi. Znajomość zasad rządzących tymi procesami nie jest tak istotna, jak umiejętność kierowania specjalistami z dziedziny budownictwa, których tu w Urzędzie mam, i koordynowania ich pracy. Pan Michał Popławski ma doświadczenie w zarządzaniu zasobami ludzkimi w ramach procesów inwestycyjnych. Wiem, że organizował cały proces inwestycyjny i zarządzał zespołem ludzi, w skład którego wchodzili projektanci, wykonawcy, osoby od marketingu, komunikacji z mediami, po osoby, które obiektem miały zarządzać. Uczestniczył na każdym etapie procesu inwestycyjnego, rozmawiał z wójtami na temat lokalizacji, brał udział w tworzeniu dokumentów związanych z ochroną środowiska i pozwoleniami na budowę, rozmawiał z projektantami, miał wpływ na to, jacy wykonawcy poprowadzą inwestycję. To mnie przekonało, że sobie poradzi.
„WL”: A wygrał w konkursie z kim?
M.M.: To był mój wewnętrzny konkurs, nieupubliczniany. Wygrał właśnie z inżynierami. Uznałam, że jest mi potrzebna osoba, która będzie potrafiła inwestycje utrzymać w karbach, świetnie je nadzorować, zaplanować i rozliczać z efektów. Specjalistów w branży budowlanej – drogowej i kubaturowej mamy (świetny zespół).
„WL”: Czyli wykształcenie jest nieważne? Wszystkie te cechy, które Pani wymieniła to nie efekt wykształcenia Michała Popławskiego, ale jego doświadczenia zawodowego.
M.M.: Oczywiście, że wykształcenie jest ważne, tylko czy osoba z jakimkolwiek przygotowaniem wyuczonym byłaby w stanie pozyskać takie doświadczenie i mieć taką wiedzę? Studia prawnicze pomogły panu Popławskiemu w przejściu ścieżki zawodowej. Ja też jestem z wykształcenia prawnikiem, ale łatwiej mi, dzięki tej edukacji, poukładać sobie w głowie cały ten proces inwestycyjny.
„WL”: Czy nie ma jednak niebezpieczeństwa, że ktoś, kto nie posiada zmysłu technicznego, nie jest inżynierem, nie będzie wiedział, jak powinno się wykonać inwestycje? Inni mogą wykorzystać ten brak wiedzy do tego, że będzie się robiło coś drożej niż można, a burmistrz nie będzie w stanie tego zweryfikować, bo się na tym nie zna? Przykładem są polskie autostrady.
M.M.: Po to mam ludzi w Wydziale Inwestycji, którzy pod kątem kosztorysowania też już są wykształceni, i jesteśmy to w stanie weryfikować. To młoda kadra, która sprawdziła się na kilku miejskich inwestycjach, np. budowa ul. 1 Maja, gdzie mieliśmy dwóch, jednocześnie pracujących wykonawców, czy ul. Brzechwy – skrupulatnie rozliczone. Pomimo szerszego zakresu robót niż zakładaliśmy, do ul. 1 Maja nie dołożyliśmy ani grosza, a na budowie ul. Brzechwy nawet zaoszczędziliśmy. Ci urzędnicy muszą mieć wsparcie w osobie, która będzie to wszystko koordynowała i rozliczała z wykonanych zadań. Poza tym, o czym się już przekonałam, zastępca burmistrza to nie tylko osoba techniczna. Musi potrafić mnie zastąpić, reprezentować Miasto na zewnątrz, mieć dobry kontakt ze społecznościami. Pan Michał to człowiek otwarty, serdeczny, myślę, że się spodoba mieszkańcom.
„WL”: I w 30-tysięcznym mieście nie znalazła Pani takiej osoby…
M.M.: Nie, nie znalazłam, takiej, która byłaby gotowa do pracy praktycznie od rana do wieczora, również w weekendy (bywanie na imprezach miejskich i innych), i do której miałabym takie zaufanie, by była moim zastępcą. Jakiś czas szukałam. Informację o tym, że Mikołaj Tomaszyk odejdzie, miałam już wcześniej. Wiadomo było, że na dłuższą metę nie da się pogodzić pracy naukowej z tą w Urzędzie i przewód habilitacyjny będzie musiał otworzyć. Liczyłam jednak na to, że da się tę decyzję opóźnić.
„WL”: To świadczy o tym, że pan Mikołaj Tomaszyk karierę naukową traktował bardziej serio niż pracę burmistrza i dokonał wyboru.
M.M.: Oczywiście, że dokonał wyboru, ale nie miał innego wyjścia. Jeśli nie zrobiłby tej habilitacji dziś, zamknąłby sobie szanse definitywnie. Burmistrzem się bywa… Chętnie by wrócił… Był zaangażowany w pracę całym sercem.
Przeciw dopalaczom
„WL”: Ze statystyk lubońskiej kroniki policyjnej wynika, że do stałego problemu kradzieży samochodów w naszym mieście doszły zatrzymania osób posiadających lub handlujących narkotykami i innymi środkami odurzającymi, a także kierowców będących pod ich wpływem. Problem ten dotyczy też lubońskich szkół. Liczby w ostatnich miesiącach rosną. Co rusz w którymś rejonie Lubonia powstają punkty, o których mówi się, że są miejscami handlu groźnymi dopalaczami. Jak miasto postrzega ten problem i konkretnie przeciwdziała tym niepożądanym zjawiskom? Jakie dyrektywy w tej kwestii otrzymali dyrektorzy szkół?
M.M.: Problem jest nam znany. Podjęliśmy stosowne kroki. Chcemy przede wszystkim uświadamiać rodziców i dzieci, bo od tego trzeba zacząć – uświadamiać o ryzyku związanym z dopalaczami. Na 23 października przewidzieliśmy debatę na ten temat w Ośrodku Kultury – dla gimnazjalistów, rodziców, nauczycieli z udziałem specjalistów. 27.10 odbędzie się szkolenie dla pedagogów i psychologów z lubońskich szkół, a w listopadzie powtórnie konferencja szkolnych rad rodziców. Dyrektorzy szkół ściśle współpracują z policją. Wiem, że w ub. roku ten problem był w Gimnazjum nr 1 – kilka przypadków dopalaczy w szkole. Póki co, nie mam żadnych oficjalnych informacji, że w tym roku szkolnym taki problem się pojawił. Natomiast mam niepotwierdzone informację od jednego z rodziców z Gimnazjum nr 2 (chce pozostać anonimowy), przekazywał ją na sesji RML Robert Korcz, że ten problem istnieje. Dyrekcja jednak nie potwierdza tych doniesień. Zarówno lubońska policja, jak i Straż Miejska nie miały w tym roku żadnych zgłoszeń dotyczących substancji psychoaktywnych znajdujących się na terenie placówek oświatowych. Funkcjonariusze komisariatu nie prowadzili w 2015 r. żadnej sprawy dotyczącej posiadania lub handlu dopalaczami na terenie naszego miasta.
WL”: Szkoły są bardzo hermetyczne, jeśli chodzi o ujawnianie takich informacji. Nie chcą, być narażone na mówienie o nich w tym aspekcie. Fakty od lat już są, natomiast wszystko, jak to się zgrabnie mówi, jest zamiatane pod dywan.
M.M.: Może tak kiedyś było, ale teraz nie, bo dyrektorzy ściśle współpracują z policją. Jeżeli takie przypadki są, to osoba podejrzana o kontakt z narkotykami natychmiast jest wzywana na policję. Oficjalnie nie posiadam informacji o punktach, gdzie są sprzedawane dopalacze czy narkotyki. Poradzić z problemem możemy sobie jedynie współpracując z policją, bo tylko ona ma kompetencje w tym zakresie. Burmistrz ani urzędnicy nie są w stanie ani wykonywać tam kontroli, ani wpłynąć na zamknięcie tych miejsc. Nie możemy nawet zlecać takich kontroli, a jedynie prosić policję o jej przeprowadzenie, co zrobiliśmy. Efekty poznamy niebawem. Poprosiłam o dodatkowe kontrole w miejscach typowanych jako potencjalne punkty sprzedaży takich środków.
Lipne odszkodowanie
„WL”: Miasto zapłaciło 15 tys. zł odszkodowania za zniszczenia wywołane przez przewrócone drzewo. Niedawno o problemie tym kilkakrotnie pisaliśmy. Było też pytanie od mieszkańców w tej sprawie. Z odpowiedzi udzielonej przez urzędników wynikało, że miasto jest ubezpieczone od takich zdarzeń. Dlaczego więc w tym przypadku polisa nie zadziałała?
M.M.: Polisa zadziałała, natomiast ubezpieczyciel (InterRisk), który został przypozwany w tym procesie, uchylił się od wypłaty odszkodowania, wobec tego miasto je zapłaciło i teraz będzie się domagać zwrotu tej kwoty od ubezpieczyciela. Nie odpuszczę.
Kto odpowiada?
„WL”: Mieszkańcy interesują się karą, jaką zapłaciliśmy za niedopełnienie formalności związanych z używaniem części hali LOSiR przy ul. Kołłątaja (owalu) bez pozwolenia na użytkowanie. Jak do tego doszło i kto za to odpowiada?
M.M.: Odpowiedź na to pytanie nie jest taka prosta. Ostatnio dostałam interpelację z kilkoma pytaniami. W związku z tym, że jak widzę, temat nadal żyje, przyjrzę się sprawie (mam już 4 tomy akt). Odpowiedź na to pytanie nie jest dziś możliwa. Jak do tego doszło? Nie wiem. Muszę to ustalić, a bez rozmów z wieloma osobami, nie jest to wykonalne – nie wszystko wynika z dokumentów. Dziś nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, kto za to odpowiada.
Satysfakcja
„WL”: Po blisko roku pracy można już pewnie to ocenić – jak się Pani na stanowisku burmistrza pracuje?
M.M.: Bardzo dobrze. Nie spodziewałam się, że ta praca daje tyle satysfakcji. Można zrobić dużo konkretnego i dobrego. Cieszą takie przedsięwzięcia, jak te, które teraz realizujemy – np. Dzienny Dom Pobytu „Senior-Wigor”. Potwierdzam, że wiele zależy od burmistrza, od jego nastawienia, od tego, jak motywuje innych, włącza ich do pracy.
wywiad przeprowadzili: Hanna Siatka i Piotr P. Ruszkowski