Chcę poruszyć temat, który pewnie nie wszystkich jeszcze dotknął, ale wszyscy jesteśmy na niego skazani w razie zagrożenia naszego życia lub zdrowia. Mam na myśli „przynależność”, a raczej jakieś przywiązanie do szpitala HCP w Poznaniu. Pomimo iż obowiązuje rejonizacja i pacjent może wybrać szpital, kiedy przyjeżdża karetka jedyne, co może zrobić, to zabrać chorego do HCP. A tam zaczyna się koszmar… Żaden pacjent nie powinien tam trafić, bo może się to skończyć źle, o czym niejednokrotnie miałam wątpliwą przyjemność się przekonać osobiście.
Ostatnim razem karetka zabrała mojego chorego na raka żołądka tatę na izbę przyjęć, na której sanitariusz zrobił z nim wywiad, posadził na wózek i kazał czekać. Tata przebywał dwie godziny na korytarzu wraz z innymi poirytowanymi ludźmi, którzy oczekiwali w kolejce po kilka godzin. Gdy w pewnym momencie tata osłabł i zaczął tracić świadomość, wołał o pomoc. Dostojnym krokiem przyszedł sanitariusz. Polecił półprzytomnemu tacie podnieść nogi, gdyż wózek miał podnóżek. Na moją nerwową sugestię, że przecież ten pacjent ma raka żołądka i podniesienie nóg w tym przypadku pewnie sprawi mu trudność, usłyszałam od sanitariusza, że jest „po godzinach” i powinnam być mu wdzięczna, że w ogóle mi pomaga. Na moje pytanie, czy zatem jest tu ktoś „normalnie w pracy”, usłyszałam jakąś kpiącą odpowiedź, po czym pan wyszedł i udał się do pań z rejestracji, gdzie zrobili sobie ze mnie kabaret. Zresztą wybuchy śmiechu personelu i ogólna wesołość kadry jest czymś, co jeszcze bardziej przytłacza chorego i jego rodzinę. Ale wracam do historii z tamtego wieczoru. Tatę położono na kozetce i nadal nim się nikt nie zainteresował, aż do momentu, gdy z kolei moja mama sprowadziła lekarza do półprzytomnego ojca. Lekarz zapytał czy wszystko OK i poinformował nas, że przywoła kogoś z wózkiem, aby tatę przewieźć do sali badań (gabinet). No i czekaliśmy kolejne 20 minut. Znowu po naszej interwencji pojawił się sanitariusz! Tym razem już na łóżku przewiózł chorego do gabinetu. Po badaniu tata został umieszczony w sali obserwacyjnej i powoli zrobili mu badania. Pobyt w izbie przyjęć trwał od godz. 18 do 2 w nocy. Właśnie wtedy tata pojechał na oddział… Same oddziały to już wiadomo – Polski Szpital – norma. Jest jednak opieka, są lekarze, pielęgniarki, wszystko już jest OK. Natomiast przyjęcie do tego szpitala to droga przez prawdziwe piekło. Przez te 8 godzin widziałam sporo. Przywieziono pana, który po przeprowadzonym wywiadzie, został pozostawiony na wózku przed drzwiami gabinetu lekarskiego i tak stał na korytarzu przez ok. 3 godz., zanim ktokolwiek się nim zainteresował. Była pani, której pielęgniarka przyniosła do poczekalni kroplówkę i tabletkę, ale poinformowała ją, że wodę musi mieć we własnym zakresie, bo nie ma kubka…
Piszę ten list i myślę cały czas, za co? Za co ci ludzie są traktowani jak zło konieczne??? Dla porównania, Szpital Puszczykowo. Byłam tam z tatą dwa tygodnie wcześniej. Zawiozłam go sama, gdyż jego stan zdrowia pozwalał jeszcze na to, abym odważyła się zawieźć go samochodem. Poczekalnia również pełna ludzi… Przeprowadzono z tatą wywiad. Pan zabrał dokumenty i zaraz coś zaczęło się dziać. Czekaliśmy może z 5 minut, przyszedł pielęgniarz, zabrał ojca na badania. W tak zwanym międzyczasie pobrano: krew, mocz, zrobiono badania RTG…, przez cały czas coś się działo. Wchodziły kolejki ludzi i nikt nie czekał, żeby się nim zainteresowano, dłużej niż 7, 8 minut. Naprawdę nie dłużej! Nasz pobyt trwał 4 godz. W tym czasie założono 4 gipsy, udzielono kilkanaście porad, ludzie przychodzili i wychodzili. Pełen profesjonalizm, żadnych śmiechów, wygłupów. Personel uprzejmy, fachowy, każdy czymś zajęty. Po 4 godz. przyszła lekarka i przeprosiła, że musieliśmy tak długo czekać (???). Szok! Tata został przyjęty na oddział.
Dwa szpitale, dwa światy! Zróbmy coś, ruszmy się, bo tak być nie może! Tu chodzi o nas i naszych bliskich… Może zbierzmy oceny i opinie ludzi o HCP. Wtedy obraz nie będzie widziany przez jedną osobę, ale stanie się klarowny i obiektywny, to bowiem, o czym tu napisałam, w 100% jest tym, co przeżyłam i co widziałam. Ani odrobiny ubarwienia, może tylko przemilczenie słów, które się cisną, żeby dosadnie wyrazić to, co człowiek czuje, gdy musi być świadkiem takiego bałaganu.
Agnieszka Wilczyńska
Moj ojciec z zapaleniem wyrostka siedział w Hcp w izbie przyjęć od 9 do 15. W końcu uciekł stamtąd i zawieźlismy go na.Lutycką. od razu kroplowka i pozostał w szpitalu.