Pan dozorca, pisklęta i ich mama fot.JN
Jak nas poinformował Tomasz Knioła z Klubu Przyrodników, dozorca posesji przy ul. Wschodniej zalazł dziś rano kaczkę z 9. pisklętami, która gnieździła się w jednym z osiedlowych krzaków. Nie mogła się przedostać do pobliskiego stawu, bo jest ogrodzony siatką i podwójnym płotem, ustawionym przeciw migracji płazów. Dozorca zgłosił to urocze i bezradne znalezisko Straży Miejskiej. Strażnicy uznali, że to nie jest ich sprawa i odesłali do problem Urzędu Miasta. Tam, jak wynika z relacji Tomasza Knioły, urzędniczka, Dorota Starzak, po konsultacjach stwierdziła , że Straż Miejska nie ma środków pozwalających na wyłapanie i przewiezienie w bezpieczne miejsce „kaczej rodzinki”. Stwierdziła, że kaczkami znajdującymi się na prywatnym terenie, a za taki należy uznać teren wspólnoty, Urząd i Straż nie zajmują się. Wyłapywanie jednak nie było konieczne, bo Pan dozorca już to zrobił. Przyrodnik uważał, zapewne słusznie, że nie wolno ich przenosić do stawu objętego ochroną płazów. Cza płynął i wobec bezradności urzędniczej, racjonalnie zachował się dozorca, który postanowił wpuścić kaczki do stawu. Pilnujący terenu ochroniarz, nie bez zdroworozsądkowej racji stwierdził, że zanim ruszy budowa, kaczki dorosną i, jak to ptaki łatające, same przeniosą się w lepsze dla nich miejsce. Tak więc z jednej strony mamy do czynienia z niezrozumiałym formalizmem urzędniczym, a z drugiej z ludzkim rozsądkiem, dzięki któremu kaczki są bezpieczne.
JN