Współczesne czasy nie sprzyjają zakładaniu rodziny. Polityka prorodzinna nie spełnia najważniejszych założeń. Często problemem jest jedno dziecko i ogarnięcie wszelkich spraw wokół niego, a jeśli ma się ich… pięcioro?
Dlaczego my?
Państwo Kasia i Przemek Jelinscy to rodzice Kuby (17 lat), Michała (15 lat), Marty (11 lat), Julki (3 lata) i rocznej Moni. Gdy się spotykamy, wszyscy (oprócz taty, który dojdzie za kilkanaście minut) siedzą na kanapie i z ciekawością czekają na rozmowę. Nikt nie ucieka, nie chowa się po kątach, jak to bywa z nastolatkami. Od razu czuje się rodzinną atmosferę. Herbatę serwują mi chłopcy, a ja… no, cóż – czuję się tak, jakbym była w tym domu przynajmniej po raz drugi. Zaczynamy rozmawiać… Ale pierwsze pytanie pada paradoksalnie z ust pani Kasi: „Dlaczego my? Przecież jesteśmy normalną rodziną i nie mamy do powiedzenia nic nadzwyczajnego…”. Próbując w myślach odpowiedzieć na to pytanie, przewijam niczym taśmę scenę z dzisiejszego poranka, kiedy mając kilkanaście minut na dotarcie do pracy, patrzę na mojego jedynego malucha, który ma inne zdanie na temat naszego szybkiego wyjścia z domu i myślę sobie – jak ty to kobieto robisz, że ogarniasz całą piątkę, podczas, gdy ja mam niekiedy problem z jednym dzieckiem…? Może w trakcie naszej rozmowy padnie jakaś złota myśl na temat zarządzania rodzinnym czasem?
Codzienność
Jak więc wygląda życie w takiej rodzinie? Według pani Kasi pięć razy szybciej niż normalnie. Domem zarządza mama, tata w tym czasie zarabia na cała gromadę. Dwudaniowy obiad i kanapki do szkoły zawsze szykuje mama, ale w przygotowaniu śniadania pomagają już chłopcy. Sytuacja jest o tyle prostsza, że starsze dzieci zajmują się sobą i nie potrzebują już pomocy, dzięki czemu mama może skupić się na dwóch młodszych dziewczynkach. Wszyscy mają swoje obowiązki, chociaż to słowo jest trochę nieadekwatne, bo większość rzeczy każdy robi z własnej chęci. Wszystko wychodzi naturalnie i spontanicznie. No bo jak nie zająć się młodszą siostrą, gdy ma się chwilę czasu… – sama przyjemność. A że mama trochę odpocznie, to już jakby przy okazji. A co z tatą? Pan Przemek na pytanie o obowiązki domowe odpowiada szybko: „Robię jajecznicę, wkładam naczynia do zmywarki, a po umyciu wyciągam je.” Raz na jakiś czas są tzw. „dni gospodarcze”, gdzie razem z chłopcami pracują w ogródku. Właśnie – raz na jakiś czas, bo pani Kasia woli, żeby weekendy były dla rodziny. Grubsza warstwa kurzu nie jest ważna w obliczu rodzinnego wypadu za miasto.
Razem
Kiedy już jest czas na bycie razem, to w ruch idzie piłka. Chłopcy połknęli bakcyla, którym zaraził ich tata. Biorą wówczas dziewczyny i jadą na orlika, a w czasie, gdy oni strzelają do bramki, one spędzają czas na placu zabaw. Jest wesoło, gwarno i rodzinnie. Przy takiej gromadce wyjście do kina jest raczej niemożliwe, bo po pierwsze: jak dogodzić 17-latkowi i 3-latce w doborze repertuaru? A po drugie: ekonomia, ekonomia, ekonomia… No, cóż – kupno siedmiu biletów, to już pokaźny wydatek (nawet uwzględniając popularną ostatnio „Kartę Dużej Rodziny”). I chociaż oszczędzają na tego typu rozrywkach, to jednak co roku znajdą fundusze na rodzinne wakacje w Dziwnowie nad morzem.
Zasady
No dobrze, ostatnio eksperci prześcigają się w proponowaniu coraz to nowych zasad wychowawczych, zatem którą wybrali moi rozmówcy? Podstawową. Jedyną zasadą, która panuje w ich domu jest… miłość. Pani Kasia jest święcie przekonana, że to wystarczy, a jeśli nawet czasem zdarza się, że siła jej oddziaływania nieco spadnie… to dzwoni po pomoc do męża. Zbawienne słowa „Przemku, pomóż…” potrafią zdziałać cuda, bo zanim tata zdąży wrócić do domu, to po konflikcie nie ma śladu. Słuchając pani Kasi miałam nieodparte wrażenie, jakbym słuchała babci, która opowiadała, jak to było za jej czasów. Wtedy przecież też było dużo dzieci i „jakoś” się same wychowywały w swoim towarzystwie. Takie stare sprawdzone modele wychowawcze. Aha, no i jest jeszcze coś, a raczej Ktoś, kto ustawia ich życie na właściwe tory – Bóg. I nie chodzi tu tylko o mszę świętą. Od 5 lat należą do Domowego Kościoła, którego koncepcja daje im możliwość głębszego analizowania Pisma Świętego, dyskutowania w szerszym gronie na ten temat, a także realizację wyznaczonych celów. Poza tym chłopcy są ministrantami, a dziewczynki śpiewają w chórku.
Dojrzewanie do cudu
Historię tej rodziny można podzielić na dwie części, a granicą jest pojawienie się Julki. Dlaczego tak jest? Otóż, w pewnym momencie doszli do etapu, że byli już małżeństwem z prawie odchowanymi dziećmi. W końcu mogli gdzieś sami wyjechać, spędzić wieczór z przyjaciółmi, mięli dużo czasu na własne przyjemności, ale… paradoksalnie nie sprawiało im to przyjemności. Nagle stwierdzili, że nie tego chcą w życiu. Nagle jeszcze raz dojrzeli do rodzicielstwa. Tyle tylko, że do innego. Historia zatoczyła koło. Jak sami twierdzą, gdy byli młodsi, mieli dzieci, bo wszyscy je mieli i nie było w tym nic nadzwyczajnego. Teraz wiedzą, że dziecko to dar. Pani Kasia śmieje się, że gdyby doszli do tego wniosku szybciej, to pewnie gromadka byłaby jeszcze większa. Teraz rodzicielstwo jest inne. Po pierwsze – mają już doświadczenie, a po drugie – nieocenioną pomoc starszych dzieci. Co jeszcze, oprócz dwójki dzieci, przyniosła im ta decyzja? Pani Kasia z figlarnym uśmiechem w oczach odpowiada: „Poprzez ponowne wejście w pieluchy, odmłodziliśmy swoje małżeństwo…”
Małżeństwo
Musiałam zapytać o to, czy przy piątce dzieci jest choć cień szansy na to, aby mieć odrobinę czasu na bycie we dwoje. No i… jest! A szansę daje im na to Kościół. Po pierwsze – rekolekcje. Jadą na nie całą rodziną, ale naprawdę, właśnie wtedy jest czas dla pani Kasi i pana Przemka, bo dziećmi zajmuje się diakonia wychowawcza. Na co dzień także przeznaczają chwile dla siebie, do czego dzieci są przyzwyczajone i starają się im nie przeszkadzać.
Wcale nie tak różowo
Rozmawiamy sobie o życiu, o dzieciach, o tym, że jest fajnie i o tym, że czasem fajnie nie jest… Nie oszukujmy się, pięcioro dzieci to pięć radości, ale i pięć obowiązków. Jak w każdej rodzinie bywają lepsze i gorsze dni. I o ile wszyscy są zdrowi, to jakoś można przeżyć, że syn sobie wymarzył buty za cenę przekraczającą „nieco” przeznaczone fundusze, ale jeśli grypa zaczyna się w październiku, a kończy w kwietniu, przechodząc lawinowo przez każdego członka rodziny, to już wesoło nie jest. No i te nieprzespane nocki… zmora pana Przemka (chociaż to najczęściej mama wstaje do Moni…).
Kobieta = Mama?
Według pani Kasi zdecydowanie tak. Dla niej bycie mamą jest sensem życia i chociaż to może brzmi zbyt patetycznie, ona właśnie tak czuje. Bo co może być lepszego od bezwarunkowej miłości, którą może komuś dać i od kogoś to samo dostawać? Co może być piękniejszego od świadomości, że w oczach swoich dzieci jest bez wad? Jaki prezent byłby piękniejszy od życzeń czy kwiatka na Dzień Matki od dzieci, które zawsze pamiętają? Jaka radość jest w stanie przewyższyć tą, gdy się patrzy na swoje pociechy? A czy jest druga strona tego medalu…? Jest. Bo pięć bezgranicznych miłości, to też pięć lęków o ich byt. Bo bycie w domu i wychowywanie dzieci, to rezygnacja z zawodowych ambicji. Bo następuje przewartościowanie z „ja” na „oni”. Ale przecież… dla każdego szczęście ma inny wymiar. Pani Kasia postawiła na rodzinę i cieszy się z tego wyboru. Kocha swoją pracę, bo jest nauczycielem z zamiłowania, ale wie też, że na pewne sprawy niedługo będzie za późno. Natura jest nieubłagana i wiek ogranicza kobietę w możliwości zostania mamą. Dlatego też tej decyzji nie można zbyt długo odkładać. Po drugie – rozpiętość wiekowa między Kubą a Moniką sprawia, że już może niedługo będzie im dane mieszkać całą rodziną pod jednym dachem. A niezrealizowany awans zawodowy… brzmi nieco banalnie wobec rodzinnych chwil i przyszłej wigilii na 22 osoby (przy założeniu, że każde z dzieci będzie miało partnera i dwójkę swoich pociech)…
Życzenia
„Życzymy innym dzieci, bo to dar” – powiedzieli na odchodne. A ja, czego mogę im życzyć z okazji nadchodzącego Dnia Matki i Ojca? Hmm… może małego Józia, żeby było do pary…?
B.S.
opublikowano „Wieści Lubońskie” maj-2014